czwartek, 16 lutego 2012

faworki po raz pierwszy i pączki na deser...

Tłusty czwartek ..  Jedno z moich ulubionych świąt… dzień rozpusty obżarstwowej..  Wczoraj zobaczyłam filmik Grażki o tym jak zrobić chruściki…
 chciałam skorzystać z jej przepisu..ale z powodu lodowatych kaloryferów wiedziałam , że na wzrost , porost i urost ciasta będę czekać wieczność.. Więc postanowiłam zrobić tradycyjne faworki.. Wykonałam  telefon do mojej COOKING GURU (czyli mojej ukochanej Babunii) i poprosiłam o przepis..następnie poleciałam  do polskiego sklepu … nie mogłam się oprzeć i kupiłam 2 pączki.. No bo jak mogłam nie zjeść pączka w tłusty czwartek;)) a tym bardziej dwóch.. 




Swoją drogą wolicie pączki czy faworki..a może chruściki (w moich okolicach znane jako racuchy) ???
Pączków nie jadam tak często jak w Polsce.. Więc były rarytasem..ale faworki..mmm.. No tylko raz w roku można się nimi najeść … a w sumie nażreć na cały rok… muszę przyznać , że pierwsza partia wyglądała mało korzystnie… trochę przypalone i wielkością przypominały raczej mini faworki niż faworki… druga partia poszła lepiej.. Człowiek uczy się na błędach…  pięknie wyrosły na smalczyku.. I jest się czym pochwalić wśród flatematów …



 ...fajne uczucie jak coś nam w kuchni się uda.. Hehe…  a wy czym się najbardziej lubicie objadać w ten jakże tłusty czwartek???

na dole link do filmiku Grażynki , którą pączkastycznie pozdrawiam :*


środa, 15 lutego 2012

relaks dla ciała i dla ducha ...


Dzień spędziłam na porządkowaniu moich przeróżnych miejsc , w których znajdują się produkty kosmetyczne itp… natknęłam się całkiem zapomnianą torbę z LUSHa ..w której odkryłam kilka skarbów , których jeszcze nie wykorzystałam… postanowiłam powyjmować je z papierowych paczuszek  i przełożyć do jednego naczynka..w końcu widzę co mam..

 Mieszkając z czterema flatmate-ami  nie często mam okazję zrelaksować się w wannie.. bo dość często któremuś chce się siusiu lub kupkę…  hmmm… 
..ale siedząc dziś samotnie (gdyż mój narzeczony cieszy się urokami polskiego śniegu;P ) wpadłam na pomysł , że takie domowe Spa da mi nutkę rozkoszy przed zaśnięciem.. i rozgrzeje mnie trochę ( bo znów kaloryfery nie działają i w domu lodówka).. tak więc postawiłam dziś na „SEX BOMB”.. 
Jest to jedna z tych „zmysłowych”  bomb z Lusha.. Szałwia, jaśmin i ylang ylang, wkomponowane w klasyczną bazę piżma... No i jeszczcze mleko sojowe.. mmmm...


Wizualnie jest to coś co cieszy oko  .. pierwsze zanurzenie bombki w wannie pełnej gorącej wody , uwalnia z niej nieziemski zapach i różowy kolor… woda się zabarwia z każdą minutą coraz intensywniej… po jakimś czasie na powierzchni różowej magicznej cieczy unosi się przesłodki kwiatuszek..  który początkowo maleńki, pod wpływem wody pęcznieje.. i pływa sobie niczym lilia na jeziorze… coś wspaniałego…



Po kąpieli przyszedł czas na wsmarowanie w siebie kolejnej porcji przyjemności ;) wiedziałam, że kilkukrotnie używane wcześniej „Strawberry Feels Forever” dopełni moment relaksacji ciała… zmiażdżone kawałki truskawek i kwiat hibiskusa to tylko część tego co kryje się w tym różowym truskawkowym Massage Bar..


 Jak dla mnie pachnie ono białą czekoladą z lodami owocowymi… mmm.. aż się chce już lata.. w sumie za białą czekoladą nie przepadam.. ale sam zapach ma w sobie coś szczególnego.. dzięki tym drobnym zabiegom czuję się bardzo zrelaksowana fizycznie i psychicznie.. mmm.. szkoda tylko , że to co dobre szybko się kończy… albo raczej… szybko znika rozpuszczone w wannie ;)))

i jak tu nie kochać???

dzień walentynkowy ...wiedziałam , że spędzę sama.. mój narzeczony musiał lecieć na parę dni do Polski.. więc wbrew powszechnym tradycjom
Wymieniliśmy się kartkami walentynkowymi w wieczór 13 lutego..  oboje narysowaliśmy zabawne laurki.. niestety nie mogę wam pokazać tych jakże ekskluzywnych dzieł..  ;)) zawartością tej, którą ja zrobiłam był kupon na… niech to też pozostanie tajemnicą..  oraz wskazówka dotycząca miejsca ukrytego prezentu walentynkowego…  natomiast w tej, którą ja dostałam znalazłam dwa bilety na koncert  Florence & The machine, który odbędzie się 10 marca 2012 w Alexandra Palace (w miejscu które po raz pierwszy miałam okazję poznać  będąc 4 lutego na IMATS .. )
 ..nie wiem czy jesteście w stanie zrozumieć, jakie ciepło zalało moje serce w tym momencie …mój ukochany znów spełnił moje marzenie..  i jak tu go nie kochać…  sprawdzałam bilety jakiś czas temu i były już wyprzedane, a te na ebayu osiągały okrutne dla portfela ceny…   jednak jemu się udało je zdobyć…  życzę wam byście również znalazły kogoś , kto będzie spełniał wasze marzenia a jeśli już go macie przy swym boku.. doceńcie … że jest częścią waszego życia…